29 cze 2024

Grizzly Man

Chciał być sam zimą
To akurat nie był obłęd
Odczuwał już złość na kamerę
Dlatego z rozszarpywanego ciała
Nagrał jedynie dźwięk
Inne niedźwiedzie odeszły
A ten niefutrzany został z niefutrzaną
A on chciał tak bardzo zostać sam
Nocami widział swe pazury
Oblepione mięsem
A rzekę występującą z brzegów
I zalewającą dolineę po przełęcze
To akurat już był obłęd
Nie wiedział, że tym razem
Ptak o kręcących skrzydłach
Zabierze go z niefutrzaną
Po prostu później

28 cze 2024

O świcie nadleciał ku mnie ptak
Szeptal, że jest wiatr
Tylko chcieć, i niesie
Że struny są jedwabne i nie ranią,
Że błądzić można wśród nich,
Jak wśród włosów
Gdy z powiewem
Etiudy błękitnieją niebem
W zenicie dnia wzniósł się wysoko
Roztapiając me oczy w słonecznych wybuchach, Zostawiając rozpostarte ramiona i wiatr

15 cze 2024

Fanaberie

Hamak idealny
Ciepły letni wiatr
Poranne słońce przezierajjąco - pobłyskujące
Wśród sosnowego igliwia nade mną
Może tylko rozpięty powinien być
Nie między drzewami
Ale dwoma nieskończenie oddalonymi od siebie
Punktami w przestrzeni

14 cze 2024

Bankomat
Budka telefoniczna naszych czasów

13 cze 2024

Pociąg

Podjechał już na drugi peron
Drżący sztuczny satelita
Jest maleńki
A my tacy wielcy
Ale ma maleńkie okienka
Przez ktore zobaczymy
Mleczne drogi i bezdroża
Najgłębsze tunele miedzy ustami
I najdłuższ mosty nad tęsknotami
Prawie go nie widać
Bo media donoszą
Że jest iluzją oczu
Nie przywykłych do światła
Trudno, ja wpycham mój
Przywielki byt
Chodź

Słońce na Ziemi i jej księżycu
Niedostępna wiedza
Choć spogladają w oczy
Wzajemnie
Pół twarzy w cieniu
Część serca w ciemności
Latem inaczej, niż zimą
W płatkach śniegu zapisuje
Światło 
Obrazy
Oddechy
Gdy jaskrawe południe
Gubi księżyc w fatamorganach
A Ziemia płonie wewnątrz
Płacząc rozpalonymi skałami

2 cze 2024

Krok w labirynt
Wzrok
Dotyk
Słuch
Drugi krok
Wiedzie w prawo
Znowu krok
Półprzejrzyste cienie drzew
Przytulają
Gdybym mógł
Stać się nim
Wijącym szukającym 
Samego siebie
W porwanej tkance ciągłości
Kolejny krok
Przejście przez wyrwę
W ciągłości
Do lęku
Zawracam
Lecz i ciągłość już zawróciła
Gdyby zieloność szła do przodu
Cofnąłbym krok
Lub na odwrót
Tworząc harmonię
Jednak krok
W górę czy w bok
Nie jest sprytnym rozwiązaniem
Więc
Krok w labirynt
A tam
Wzrok
Słuch
i słuch
Mógłbym być groteskowym naśladownictwem
Achillesa
Z braku Parysa
Muszę wbijać sobie w pięty
Ciernie
Żeby nie tyle - umrzeć
Ile, mieć dyskomfort
Męczeństwo czasów
W których Ilion
Kojarzy się chyba tylko z liczebnikiem

Duma

Kiedy umarła nie uwierzyłem
Wszak nic na to nie wskazywało
Miała się dobrze
Wyrażała dziarsko, asertywnie
A często, jak na nią przystało - arogancko
Córka sukcesu, choćby iluzorycznego
Pewna siebie, mimo, iż nogami szpotawymi
Powłóczyła w rytm przaśnych przyśpiewek
Leżała teraz cicho
A ja nie wiedziałem
Czy umarła
Czy przemieniała w larwę