11 mar 2021

Hostel

Ciemno jeszcze i nawet nie słychać kropli deszczu rozbijających się o liście, ani cichego westchnienia liści usiłujących stawiać im opór. Ciemno jeszcze i w swoim singielskim, ciepłym i wymagającym już wymiany pościeli - łóżku Roman przewraca się na drugi, ten jeszcze nie wyspany, bok. Pechowo dla biedaka, muzyka, którą ustawił wczoraj (jak zresztą codziennie) jako budzik - nie ustaje w swoim łagodnym, choć jednoznacznie wzywającym brzmieniu. "Zawsze muszę być spóźniony..." - mruczy do siebie, ubierając coś na kształt długiego szlafroka z kapturem. Poprawia po omacku włosy i wychodzi z pokoju, drzwi zamykając na klucz z numerem sześć. Rozglądając się po pustym korytarzu, chowa klucz do kieszeni i rusza... "Czy dzisiaj są w planie ludzie?" - przychodzi mu do głowy i ta myśl nie potrafi go opuścić przez długą chwilę. Za mijanymi oknami, w rozpuszczonych poranną mgłą pierwszych promieniach słońca wynurza się z mroku ziemi ogród. Romana bardziej zafrapowały jednak szeregi dębowych drzwi; niewątpliwie były stare, może nawet bardzo stare. "Ciekawe, jak długo mogą takie ciężkie drzwi wisieć  na zawiasach zanim opadną i otwieranie ich stanie się trudne, albo niemożliwe? Dziś chyba wszystkie zamknięte... Dobrze, że moje działają." - pomyślał. Na półpiętrze wymienił  spojrzenia z jakąś dziwną kobietą, zawsze pozytywnie go to nastrajało. "Chyba tylko ja dziś spałem w hostelu!?" - zawołał żartobliwie do jedynych otwartych na parterze drzwi i, nie czekając na odpowiedź, ruszył dalej. Na końcu korytarza zatrzymał się przy oknie i popatrzył na zewnątrz, ostatnie krople deszczu splatały się w locie tworząc z wyciągniętymi ku nim kłączami roślin jednolite formy. Było to bardzo niecodzienne zjawisko, a dzisiaj - z unisonem męskich głosów w tle - wyglądało wyjątkowo dobrze. Podszedł do tabliczki z napisem Sacristia i otwarł jedne z zamkniętych drzwi. Tutaj słowa: "...laetetur Israhel in eo qiu fecit eum et in filii Sion.." brzmiały już bardzo intensywnie. Wyłączył odtwarzacz i w zapadłej nagle ciszy poczuł się samotny. "...exultent in rege suo." - dokończył. 

Wszedł do prezbiterium, po gotyckich pilastrach spływały strugi deszczu, bosymi stopami, przez warstwę wody wyczuwał krok po kroku wypolerowane przez czas kamienie, czaszki, słowa i szedł bardzo powoli rozmyślając, czy to dobrze, czy źle, że zawiasy wytrzymują tak długo. Dotknął palcami mokrego ołtarza podniósł do góry dłonie i pomyślał: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata." Zaskrzypiało kilka ławek. "Uff "- stwierdził z radością - "Byli dzisiaj w planie ludzie"



Niech Izrael się cieszy swym Stwórcą, niech synowie Syjonu radują się swym Królem.