6 gru 2008

staniesz nagi i łzy obmyją ci ciało
będzie tak- możesz mi wierzyć
że zbroja więcej rani, niż chroni
a bumerang obetnie palce
jak myśl, która wypuszczona
bezbronna
nieobliczalna
konsekwentna
i w końcu silna
wraca ze śmiercionośnym impetem zmieniając twą wolę,
to nic
to nic
to nic
bo pytanie jest początkiem i końcem
jest radością i smutkiem
jest już odpowiedzią
i jeszcze pytaniem
jest tobą i mną
jest przestrzenią i czasem,
tym czego nie widzimy jeszcze i już
jest bólem ostrza wbijającego się w samo siebie
co dnia
lecz w końcu
staniesz nagi i łzy obmyją ci ciało
będzie tak- możesz mi wierzyć

Leszkowi, 2007


...................................................................................

Wojenka (2004?)


Na górce stoi stół
U stóp bitwa
W trawę wsiąka czerwona ciecz
Żołnierze dopijają krew
spoglądają w stronę wzniesienia lepka broń wysuwa się ze zmęczenia
dłonie chwytają oddech przed kolejnym natarciem
na stole błyszczą naczynia
słońce ciepło rysuje ich kształty
cień kładzie się spać
i dolina pogrąża się w ciemności wino wylało się już całe
ranek zastał żołnierzy zajętych swoimi sprawami...
leżeli przytuleni do siebie
samotnie i grupami
po nocnym deszczu nogi stołu wbiły się z zimna w ziemię
naczynia niedbale stoczyły się na murawę
rozsmiękla gleba przyjęła je na pamiątkę uczy po bitwie


-----------------------------------------------



leżał kamień przy drodze
znak stał na jednej nodze
żuk szedł po krawężniku
słońce zaczynało znikać
kończył się ćmić niedopałek
samochód stał dalej kawałek
łąka pięknie zakwitała
wśród trawy tarnina mała
chmury szły po nieboskłonie
i drgały jeszcze jej dłonie
(2000?)

-----------------------------------------------------


Może
Napoleon, Hitler, Stalin
Aleksander, Idi Amin
Zmęczeni władzą
Spoceni z samotności
Właśnie weszli przez furtkę do domu Ojca
Pan Jezus ocierając im twarze
(?)

4 gru 2008

Markiz tego dnia był bardzo zmęczony...
Zaraz, a co to za tytuł „markiz”?
-Panie. Jakieś cztery kobiety czekają przy studni- zaanonsował kamerdyner
Twierdzą, że markiz obiecał je pieprzyć i bić...
-Nie. Wezwij je tutaj, do lochów.

-Boga nie ma, Bóg jest idiotą-
stwierdziła matka, gdy wszedł w nią kozioł.
Córki tylko zachichotały,
liżąc markizowi jądra.

Markiz rozwinął nić
Jej początek ułożył
Pod stopą jednej z dziewczyn
Szpulce pozwolił się unosić
Matka konając zdążyła tylko szepnąć – nie.
Nić zaczęła piąć się ku szpulce
I dziewczyna podążyła za nią
Kozioł napoczął pierwszą córkę
-Jakubie przynieś butelkę wina.

Nić już skręcać się poczyna
I przybierać kształty harde
Krew już cieknie jej oczyma
Nić obdziera kości marne

Jakubie, czy wino otwarte?
Ostatnia córka już nic nie widzi
Już nic nie mówi
Już nic nie słyszy
Nic już nie czuje
Jest gdzieś daleko, jest gdzieś wysoko,
Ciało zostało bardzo głęboko
Takich historii i lepszych wiele
Opowiadali mi przyjaciele
Co do tych kobiet, ślady zatarte
Szkodliwość niska, śledztwa nie warte

-Jakubie, możliwe- li to, że nie ma prawdy?
Prawdą się staje każdy pierd marny?
Że prawda dobra i prawda piękna?
Prawda spojona? Prawda rozpękła?
I prawda wiarą? I prawda klatką?
I prawda kurwą? I prawda matką?
Że ból i chuj i krwawe rany
Jedyną prawdą, którą dziś mamy?!
Ja jako markiz i jako hrabia
Dziś takiej prawdzie prawdy odmawiam!
Tak krzycząc markiz usiadł w fotelu
-Tak. I każ wezwać tę dziewkę.
-Camille? Dziś jeszcze?
-Tak. Chcę ją pieprzyć cały tydzień.
Jak jej było?
-Claudel, panie.