4 gru 2008

Markiz tego dnia był bardzo zmęczony...
Zaraz, a co to za tytuł „markiz”?
-Panie. Jakieś cztery kobiety czekają przy studni- zaanonsował kamerdyner
Twierdzą, że markiz obiecał je pieprzyć i bić...
-Nie. Wezwij je tutaj, do lochów.

-Boga nie ma, Bóg jest idiotą-
stwierdziła matka, gdy wszedł w nią kozioł.
Córki tylko zachichotały,
liżąc markizowi jądra.

Markiz rozwinął nić
Jej początek ułożył
Pod stopą jednej z dziewczyn
Szpulce pozwolił się unosić
Matka konając zdążyła tylko szepnąć – nie.
Nić zaczęła piąć się ku szpulce
I dziewczyna podążyła za nią
Kozioł napoczął pierwszą córkę
-Jakubie przynieś butelkę wina.

Nić już skręcać się poczyna
I przybierać kształty harde
Krew już cieknie jej oczyma
Nić obdziera kości marne

Jakubie, czy wino otwarte?
Ostatnia córka już nic nie widzi
Już nic nie mówi
Już nic nie słyszy
Nic już nie czuje
Jest gdzieś daleko, jest gdzieś wysoko,
Ciało zostało bardzo głęboko
Takich historii i lepszych wiele
Opowiadali mi przyjaciele
Co do tych kobiet, ślady zatarte
Szkodliwość niska, śledztwa nie warte

-Jakubie, możliwe- li to, że nie ma prawdy?
Prawdą się staje każdy pierd marny?
Że prawda dobra i prawda piękna?
Prawda spojona? Prawda rozpękła?
I prawda wiarą? I prawda klatką?
I prawda kurwą? I prawda matką?
Że ból i chuj i krwawe rany
Jedyną prawdą, którą dziś mamy?!
Ja jako markiz i jako hrabia
Dziś takiej prawdzie prawdy odmawiam!
Tak krzycząc markiz usiadł w fotelu
-Tak. I każ wezwać tę dziewkę.
-Camille? Dziś jeszcze?
-Tak. Chcę ją pieprzyć cały tydzień.
Jak jej było?
-Claudel, panie.