31 mar 2024

Perła

Jak każdego dnia
Płetwy, maska, rurka na dno łodzi
Plusk wioseł
Szum wiatru
Skok
Cisza
Bicie serca
I światło rozpraszające się w głębi
Dudnienie w głowie i ból w płucach
I jest
Tam, gdzie wczoraj
W tkance życia
Piękniejsza
Bardziej majestatyczna
Nieobliczalna
Powietrze się kończy

30 mar 2024

Więc jednak niebo istnieje
Można dojechać tam z przystanku
O nazwie Cmentarz
Wagonikiem czerwonym
Turkocząco chybotliwym
Po torze nierównym
Ryzykownie poprowadzonym
Malowniczymi wądołami
Pośród pachnących zapomnianych
Sadów
I nadmiejskimi przełęczami
Z których szyny osypują się
Wraz z wiosennym kwieciem
Jest niebo pół-wioską pół-miastem
Zamieszkałe przez anioły
Ludzi i wróżki
Którzy - jak to w niebie
Mogą już odłożyć na bok 
Ortodoksyjne deliberacje
Są tam domy mogące istnieć
Dzięki rozwlekłej niebiańskiej
Procedurze wyburzeń
Lokalni wariaci, jacy
Kiedyś bywali i na ziemi
Psy bezczelnie łażące po płotach
I jabłka takie, jak w raju

28 mar 2024

Świątynia półmroku poznania
Zerkamy przez małe okienko
Szukając we mgle
Błysków geniuszu
Przez siatkę na włosach
Bicia serca wieków
W ciszy spojrzenia
Schronienia
Dla bezradności
Dłoni

24 mar 2024

Przechadzam się ukryty
W tęsknocie
Najlepszy kamuflaż
Cienie drzew
Choć mają nieco pokruszone
Ręce
Rozciągają się na ziemi
I szepczą zaproszenia
W alfabecie
Którego nie znam
Więc przyklękam
I głaszczę te cienie
Są ich najdelikatniejszą częścią

Monte Cassino

Łatwiej będzie dowodzić
Zamieniwszy żołnierzy
W kwiaty
Jest zima
Więc pożyją krótko
Na prawe skrzydło
Rzucimy bukiet krokusów
Pięćdziesiąt tysięcy krokusów
W te mokradła, gdzie nawet trzcina gnije
Nawet nie trzeba ich zabijać
Są martwe od samej wiedzy
Na prawe skrzydło 
Wystrzelimy bukiety żonkili i frezji
Jeszcze kiedy opadały
Kule rozszarpywały je na strzępy
Więc kwiaty, co za życia nie gustowały
W swych zapachach
Teraz zmieszały się
Kwiatowy dżem
Śmierdzący już rozkładem
Na środkowym froncie
Będziemy wysypywać róże
Całe wytrzaskane szklarnie
Zapakowane na wywrotki
W odległych krajach
Aż przeciwnicy
Bezmiarem marnotrawionego piękna
Zachwycą się
Zawstydzą
Zamyślą

Miłosierny Samarytanin

Pakuję na bydlę
Sam siebie
Zalewam rany
Oliwą i winem

Tak robią synowie
Miłosiernych ojców
Moje poranione stopy
To poranione ciało

Brat słusznie postąpił
Wracając
Ale tak trudno jest 
Wyciągnąć ramiona
Do samego siebie

16 mar 2024

Pająk w deszczu

Na polach granitu
Moja śmieszna postać
Odnóża lepkie i delikatne
Toną w życiodajnym płynie
Tułów raz po raz
Przybijają do ziemi
Krople, co niespodzianie
Przerastają mą wielkość
A ten bóg w sportowej kurtce
Mógł mnie rozdeptać
Lecz nie chciał


15 mar 2024

Blanka

Jeśli w pierwszej scenie ktoś zakłada szal
To w ostatniej...
Założyła szal i uciekła od moskiewskiej
Szarości
Paryż był jak czyste jezioro
Gdzie wszystko widać odbite i rozedrgane
Serca i oczy
Nie mogła uwierzyć
Że strzelił przez nią

Świerklaniecki poranek
Taki rześki 
Dzięcioły ratują drzewa
Boleśnie pałaszując robaki
Do drzwi kuchennych
Podjechał wózek z warzywami
Ten kalafior jak jej głowa
Bujna czupryna
Oprószona siwizną 
A do Paryża
Już nie pojadą
Para z jej ust
Maluje mgłę na okiennej szybie
Czoło zostawia tłustawy ślad

Przedpołudniowa przejażdżka 
Spódnica odsłania złote klamry
Martwych sztybletów
Koronkowy szal współgra
Z lśniącym karym zadem
W stawie, jak zawsze 
Markizowie
Baronowie
Elizejskie Pola
Jak lustro formaliny

Ruszyła galopem
To musiało być
Szal powiewał
Jak źle przyklejony anons
Mówili potem
Że się zaplątał

10 mar 2024

Wiatr znad mokradeł

Zawiał mocno
Zaparł dech w piersi
A  ja nawet w snach nie latałem
Więc groteskowo podskakuję w powiewach

Nie wiedziałem
Że skrzydła bolą
Kiedy rosną

9 mar 2024

Metafora

Jakaż trafna metafora współczesnej komunikacji artystycznej. 
Pijak oddający mocz na gmach teatru. Nie pokątnie i wstydliwie, gdzieś w cieniu zaplecza, ale wprost przed głównym wejściem, na schody mające być symbolicznym wyniesieniem widzów ponad pył ulicy. A jak podczas tej czynności godnie wyprostowany, prawie świadomy dyskursu, w którym wlaśnie uczestniczy…

Popołudnie w sierocińcu

Za ścianą światła
Rozmawiają cienie
Milczy jedyny, znienawidzony
Herbata, której nie wolno brać do pokoju
Napływa mi do oczu
Z nieuchronnością osypuje się tynk
A ja przeglądam album
Nie-mojej-rodziny
Nie-mój-pradziadek z ojcem
Na łące
Nie-moi-krewni lepią
Piasek i śnieg
Dla dzieci
Nie-mój-dziadek
Stoi w szeregu
Ginie w skrętach
A mimo to ręce
Błądzą po okładce
Wtapiając się w grzbiet
Napięty i lękliwy
Oswajają brakujące obrazy
Wciągają zapach
Siebie