To w ostatniej...
Założyła szal i uciekła od moskiewskiej
Szarości
Paryż był jak czyste jezioro
Gdzie wszystko widać odbite i rozedrgane
Serca i oczy
Nie mogła uwierzyć
Że strzelił przez nią
Świerklaniecki poranek
Taki rześki
Dzięcioły ratują drzewa
Boleśnie pałaszując robaki
Do drzwi kuchennych
Podjechał wózek z warzywami
Ten kalafior jak jej głowa
Bujna czupryna
Oprószona siwizną
A do Paryża
Już nie pojadą
Para z jej ust
Maluje mgłę na okiennej szybie
Czoło zostawia tłustawy ślad
Przedpołudniowa przejażdżka
Spódnica odsłania złote klamry
Martwych sztybletów
Koronkowy szal współgra
Z lśniącym karym zadem
W stawie, jak zawsze
Markizowie
Baronowie
Elizejskie Pola
Jak lustro formaliny
Ruszyła galopem
To musiało być
Szal powiewał
Jak źle przyklejony anons
Mówili potem
Że się zaplątał