25 lis 2020

Pojedynek w Meritorri

Na imię miał Samuel, a nazywali go Szybkostrzelny Sam, bo kiedy był sam lubił postrzelać do szybek. Przenikliwym wzrokiem dostrzegał jak kula zbliżająca się do zdziwionego szkła, przez moment przeglądała się w nim, nie bez satysfakcji prorokując, że wszystko co kruche i przeźrocze musi jej ustąpić. Oczywiście Sam, jak każdy rewolwerowiec, miał swoją spluwę, był to Wellington kaliber 44, a mówił o niej czule - Prawda. Po każdym wygranym pojedynku podchodził do przeciwnika i - stojąc nad nim - stwierdzał: Stary, Prawda cię pokonała, Prawdzie się nie oprzesz. Po czym - jeśli tak wypadało - poprawiał... między brwi... tak centymetr, dwa ponad łączący je poziomy odcinek... Sam nie przypuszczał jednak, że nazajutrz umrze zastrzelony przez McKarricka. McKarrick i jego ładowany odprzodowo obrzyn, który nazywał Kłamstwem może i nie budzili respektu, ale trzeba przyznać, że Meritorria nie leżała na spokojnych ziemiach więc dotarcie tam pieszo, jedynie ze szkapą objuczoną śrutem i prochem, jednak dawało do myślenia. Tyle, że faceta nikt tutaj nie znał i uliczni gapie sądzili, że raczej jakiś dziwny klecha w obwisłych łachach zawitał do ich spokojnego miasteczka, niż przygotowywali się na to, że nadchodzi kres Sama i jego Prawdy. Zdziwili się więc wieczorem, gdy wychodzącemu z kantyny według zasad ruchu prawostronnego Samowi zastąpił drogę McKarrick i obficie spluwając pod nogi stwierdził: Nie. Sam tylko powoli zmierzył go wzrokiem i wycedził: Tak, jutro. Przybysz skinął głową i minęli się jakby w ciasnych drzwiach przejścia między przedziałami pociągu, który od lat już tu się nie zatrzymywał. 
Nazajutrz deszcz zmienił piaszczyste uliczki Meritorrii w szambo zbliżone zapachem do zaniedbanego gnojownika, a sylwetki dwu pewnych swego mężczyzn obserwowała tylko gromada przywiązanych przed kościołem koni, których właściciele najwyraźniej wyżej ocenili przytulną atmosferę sakralnego wnętrza, czy też spotkanie z Wiekuistym - niż potyczki Prawdy i Kłamstwa w wydaniu dla twardzieli... Pierwszy za spust pociągnął Sam i jakże się zdziwił, kiedy jego przeciwnik sięgnął tylko spokojnie do ładownicy i wsypał najpierw garść prochu, następnie trzy śrutu, po czym wypalił z biodra. I chociaż połowa śrutu w ogóle nie osiągnęła wysokości celu, to kilka kawałków ołowiu boleśnie utkwiło w skórze Sama, ten znowu dał ognia, i ponownie ze skutkiem odbiegającym od zamierzeń. I znowu McKarrick wypalił, chybił ale trafił, tym razem to już nie były przelewki, Sam był nieźle naśrutowany, a jeden z pocisków zniszczył mu oko. Można by powiedzieć, że trzecia kolejka nie przyniosła rozwiązania, gdyby nie fakt, iż Sam wił się z bólu i krwawił z kilkudziesięciu drobnych ran na całym ciele... W czwartej zamiast wystrzelić, upadł. Zwycięzca niespiesznie zbliżył się do dumnego posiadacza Prawdy. Popatrzył w jego sprawne oko i zapytał: Myślisz, że przegrałeś z Kłamstwem? Mylisz się, przegrałeś z Pokorą. I unosząc nieco swoje łachy, ukazał mu kawałek obszernej kamizelki kuloodpornej, którą tak właśnie nazywał. Włożył do ust Sama lufę obrzyna i wypalił. Odchodząc nawet nie sięgnął po Prawdę, chociaż mogło by się wydawać, że będzie miała jakąś wartość... przynajmniej na rynku antykwarycznym.