Zakonnica
W grudniowym deszczu
Zgrabiałe dłonie
Zgarbione istnienie
Więc strach może być uśmiechnięty
Pod habitem życie zmarszczone już
I zmarszczone jej dziecko-Bóg
Raczkuje żwawo
Po miękkim dywanie
Marzeń
Pani bez ręki
Tak, pamiętam
Miały być skrzydła
Już wyobrażałam
Jak będę go nimi otaczać
Jednak
Przytula bark do szyby
Teraz to skrzydło okna
I widok na parking i park
Stara pijaczka
Już nie chcę ciepła Frans
Maluj jak jest
Ile bólu wleję
Namaluj jak bielę kryzy
Na tyle starcza sił
A zresztą jak uważasz
Przecież nie płaczę