14 maj 2023

Widzenie w wyschniętej oazie

Po karawanie
Zostały z piachu wystające kości
Tysięczny dzień
Słońce spalało tkanki
Które nazywałem mną
A noc mroziła rozgorzałe rany
W ciszy wieczornej maligny
Śpiew bezgłośny
Jak w uniesieniu kojąca dłoń
A za nim ptak maleńki
Wydawał się być coraz bliżej
Aż wypalone słońcem źrenice
Cień skrzydeł Feniksa poczuły
I ciepło w klatce piersiowej
Stapiającej się w bezbolesnym płomieniu
Z ciałem ptaka, co samym jest życiem, gdy żyje
I całym jest sobą, gdy płonie

Lecę
W porannym słońcu
Wielbłądy wylegują się nad wodą